Palworld szturmem podbija serca graczy. Sprawdziłem, czy to szaleństwo ma sens.

Jeżeli gra przekracza 2 miliony aktywnych graczy jednocześnie na Steamie, to z pewnością mowa o niepowtarzalnym zjawisku. Przed premierą widziałem Palworld raptem na kilku materiałach z TikToka, gdzie komentarze grzmiały o podobieństwie do pokemonów. To nie przeszkodziło japońskiemu deweloperowi Pocketpair w osiągnięciu ogromnego sukcesu. Gdyby nie on, pewnie nie sprawdziłbym tego tytułu, a tak pochłonął mnie on bez reszty. Tylko moje zaangażowanie nie oznacza jeszcze, że jest to coś warte waszej uwagi i pieniędzy.
Palworld szturmem podbija serca graczy. Sprawdziłem, czy to szaleństwo ma sens.

Muszę powiedzieć, że jestem dość konserwatywny w doborze gier. Zazwyczaj celuję albo w duże hity, przede wszystkim z gatunku tzw. strzelanek i przygodowych gier akcji oraz wyścigi, albo w gry indie – najczęściej platformowe. Stąd też ostatnim ukończonymi przeze mnie tytułami były Gris, Forza Horizon 5, a ponadto w wolnych chwilach gram w Battlefield 2042 (i nie jest to tak zła gra, jak na premierę). Wizja gry, w której urocze stworki, dziwnie podobne do jednego z największych kulturowych uniwersów, dostają pistolety i parają się pracą, była dla mnie, delikatnie mówiąc, niezbyt przekonująca.

Jak jednak często w takich opowieściach, pojawiła się okazja. Ktoś w Xboxie dobrze wyczuwa trendy i potencjał kolejnych produkcji. W związku z tym Palworld trafił do abonamentu Xbox Game Pass, a ja sprawdziłem ten tytuł bez dodatkowych kosztów. Na Steamie tytuł kosztuje 138,99 zł. Nie będę recenzował tej gry, ale spróbuję pojąć jej fenomen i odpowiedzieć na pytanie: Czy to gra, której warto dać szansę, nawet gdy nie dawało się takim tytułom szansy? Mam nadzieję, że perspektywa kogoś, kto nie zagrywał się w Rust czy Ark: Survival Ascended będzie dla was istotna.

O co chodzi z Palworld i dlaczego ta gra generuje taki szum?

Wypadkowa wybuchu popularności Palworld wynika z kilku aspektów. Z pewnością znaczną rolę odgrywa zarówno fenomen gier Pokémon, jak i ich niedostępność poza platformami Nintendo. To jedno z najmocniej pilnowanych i bronionych uniwersów w portfolio producenta konsol, jednocześnie mocno związane z dzieciństwem kilku pokoleń graczy. Istnieją opinie, że ostatnie odsłony gier z tego uniwersum marnują potencjał i zbyt mocno opierają się na mechanikach z przeszłości, nie dając z siebie zbyt wiele. Pokémon Scarlet/Violet zebrało sporo krytyki ze względu na oprawę techniczną i animacje, którym bliżej było do 2002 roku niż do ich premiery w 2022 roku.

Pokémon Scarlet/Violet nie zawsze bylo udane

W tytule pojawiło się jednak kilka ciekawych rozwiązań, jak ujeżdżanie stworków i korzystanie z ich usług przy zbieraniu przedmiotów oraz tryb kooperacyjny. I właśnie tu pojawia się Palworld, które także oferuje podobne rozwiązania, ale wprowadza walkę w czasie rzeczywistym – coś, czego w najnowszej odsłonie serii Pokémon zabrakło. Dostaliśmy obietnicę sporego, faktycznie otwartego świata, w którym należy się rozgościć poprzez zbieranie zasobów i odkrywanie jego kolejnych połaci połączone z łapaniem stworków. Te mogą później przydać się do rozwoju naszego gospodarstwa bądź linii produkcyjnej. Tak, stworki w Palworld mogą wydobywać zasoby, zasiewać pola, a na późniejszych etapach gry wytwarzać kluczowe elementy na liniach produkcyjnych.

Taka mnogość opcji z pewnością może się podobać i dobrze rokuje na przyszłość gry. Pozostałe czynniki, które z pewnością przyczyniły się do sukcesu Palworld jeszcze przed premierą, są już zewnętrzne. Po pierwsze, styczeń to moment, gdy spora część świata spędza czas w domu. Do tego w tym miesiącu nie pokazuje się z reguły zbyt wiele nowych gier. Sądzę też, że pewną rolę odgrywa także memiczność Palworld i potencjał do generowania zabawnych historii, ubarwiających relacje na żywo oraz nadających się pod krótkie, komediowe wideo. Kolorowa małpka z pistoletem albo pingwinek z wyrzutnią rakiet przełamują pewne decorum. Sukces takich gier jak chociażby Lethal Company też wziął się z zabawnych chwil, które po skończeniu transmisji na Twitchu można wrzucić na media społecznościowe.

Na tej grafice dzieje się wszystko, co mogło się zadziać!

Czytaj też: [Wideo] Test Steam Deck OLED – jest lepszy od poprzednika, ale czy każdy gracz go potrzebuje?

Zdaję sobie sprawę, że nie odkryłem tymi stwierdzeniami Ameryki. Pewnym smaczkiem może być fakt, że Pocketpair ma przeszłość związaną z robieniem gier, które, mówiąc dyplomatycznie, nie silą się na oryginalność. Styl graficzny zapowiedzianego wcześniej Never Grave: The Witch and The Curse niemal jeden do jednego przypomina Hollow Knight, a wydana we wrześniu 2020 roku Craftopia wizualnie czerpie garściami z The Legend of Zelda: Breath of The Wild i wielu innych gier. Doskonale rozumiem, jeżeli ktoś z tego powodu postawiłby krzyżyk na Palworld – sam zresztą byłem tego blisko.

Palworld zaczyna się tak typowo, jak tylko się da

Na początku kilka ważnych informacji o tym, co z pewnością wpłynęło na mój odbiór gry. Po pierwsze: uruchomiłem ją na najniższym poziomie trudności. W efekcie otrzymywane obrażenia są sporo mniejsze, a w dodatku nie otrzymuje się ich z tytułu spadku z wysokości. Do tego wszystkie przedmioty po zgonie postaci zostają w jej ekwipunku. Wyzwanie jest w moim przypadku niewielkie, ale ostatnim (i pierwszym) tytułem, w którym przetrwanie odgrywało dla mnie znaczenie, był… Minecraft i to ogrywany jakoś ponad dekadę temu na Xboxie 360. Po drugie: tytuł sprawdziłem na Xbox Series X na monitorze 1440p, więc teoretycznie nie powinno brakować mocy obliczeniowej na płynną rozgrywkę. Prawda?

Trzyminutowy zwiastun Palworld idealnie zobrazuje skalę przedsięwzięcia

Gra nie bez powodu znalazła się w programie “Game Preview” na Xboxie. Kiedy za pierwszym razem nie doczytały się tekstury dalszych elementów świata, puściłem to mimo oczu. Gdy przy pierwszej walce z bossem ten miał na sobie nieostre tekstury, zrobiło się nieprzyjemnie. Takich momentów jest więcej i nadal czekam, aż w inwentarzu załaduje mi się ikona z łukiem w wyższej rozdzielczości niż, załóżmy, 8 na 8 pikseli. Tytuł pożera sporo zasobów, a Xbox pracował głośniej (ale nadal cicho) niż przy Battlefieldzie 2042. Twórcy zdają sobie sprawę z problemów i planują zasypać grę aktualizacjami, w których pojawi się chociażby możliwość edytowania wyglądu postaci.

Trochę rozczarowująco się patrzy na zmarnowany technologicznie potencjał, przynajmniej na premierę. Gra działa na silniku Unreal Engine 5, który przecież miał odciążyć deweloperów w tworzeniu zaawansowanych rozwiązań bliskich fotorealizmowi. Tymczasem dostaliśmy grę z plastelinowymi modelami postaci bez większego cieniowania i do tego taką, która ciągle balansuje między dwudziestoma kilkoma, a 60 klatkami na sekundę. Tanio to wygląda – oby pieniądze ze sprzedaży gry poszły na poprawę tego stanu.

Wróćmy jednak do samej zawartości. Po stworzeniu postaci z kilku dostępnych opcji (nic nadzwyczajnego, ot kilkanaście suwaków i gotowych wzorów) przechodzimy do rozgrywki. Początek jest dość sztampowy, choć odrobinę enigmatyczny. Oto budzimy się na plaży po rozbiciu statku, a spoglądają na nas stworki. Następnie widzimy tablet z napisami: wieże są kluczem… drzewo kryje prawdę, otrzepujemy się, wstajemy i zabieramy do gry. Szczątkowa fabuła z pewnością pozwoli na rozwój gry w czasie, a kolejne wątki poznajemy poprzez otoczenie – czy to przez NPC-ów opowiadających o szkodliwym syndykacie, czy też pamiętniki podróżników, które znajdziemy na trasie.

Palworld jest o tyle podobny do gier Nintendo, że nie ma dubbingu

Na wczesnym etapie towarzyszą nam zadania, które są częścią tutorialu. I jak zawsze w tego typu grach, początki są skromne. Nasze zadania są następujące – walcz ze stworkami po to, by je osłabić, a gdy tak się stanie, rzuć w nie kulistym przedmiotem i złap je do magazynu. Do tego momentu gra wydaje się całkiem podobna do innej japońskiej produkcji, ale potem przychodzą momenty, w których Palworld zyskuje pewną tożsamość.

Punkty technologii są nam potrzebne, by gra szła do przodu

Za nasze działania otrzymujemy, poza doświadczeniem, punkty rozwoju technologicznego. Te są niezbędne, by budować kolejne elementy ważne dla naszego otoczenia. Od fundamentów pod dom, przez narzędzia do zdobywania zasobów, kończąc na fortyfikacjach oraz meblach – na wszystko wydajemy punkty technologii. Istnieje też drugi rząd rozwoju technologicznego, do którego będziemy potrzebowali antycznych zasobów oraz osobnej puli punktów otrzymywanych za pokonywanie najtwardszych przeciwników (zaznaczonych na mapie). Poza tym nawet, jeśli będziemy znali schemat budowy, nadal potrzebujemy zasobów.

W pracy jest nie tylko postać, ale i stworki

I tutaj właśnie pojawia się niewolnicza praca naszych stworków. W Palworld nie wszystko musimy robić naszymi rękami. Każdy ze złapanych przez nas “pali” ma pewne cechy, które mogą znaleźć zastosowanie w naszej bazie. Jeden z nich potrafi zasiać jagody, inny może je podlewać, a jeszcze inny zbiera je i przenosi do karmnika lub skrzyni na zasoby. Dobór odpowiedniego zespołu pozwala zautomatyzować pewne operacje. Czasem jest też niezbędny, by przejść na kolejne etapy rozwoju. Ogniści przyjaciele pomogą nam z rozpalaniem pieca, w którym przetopimy nasze zasoby, a inne postacie wezmą za kilof lub siekierę, by wydobywać podstawowe surowce. Oczywiście im dalej w las, tym pojawia się więcej możliwości do zagospodarowania talentów naszych postaci.

Świat Palworld to pomieszanie wszystkiego

Poza aspektami zbierania stworków i doskonalenia bazy, pojawia się także podróż. Jako, że mapa jest rozległa, nie zabraknie znaczników, do których możemy się teleportować. Tę mechanikę znamy z wielu gier, jednak jako, że świat wygląda trochę jak z Genshin Impact, to i punkty podróży wzbudziły moje skojarzenie z tą grą. Przy wyborze odpowiednich stworów będziemy pokonywali tę trasę szybciej, chociażby lecąc nad mapą. Ważne, by na podróż nieprzesadnie się obciążać i by stale ulepszać swoją postać – wtedy zyskują także i stwory, które wyruszają w podróż. W początkowej fazie przeznaczono dla nich pięć miejsc. Każdy z pokemonów ma określony typ ataku: ziemny, powietrzny, ognisty, wodny, lodowy, mroczny itp. – znacie ten schemat.

No dobrze, to co w takim razie sprawiło, że w ogóle powstał ten tekst?

Dlaczego sądzę, że Palworld ma szansę na długofalowy sukces pomimo wad?

Liczby oraz zainteresowanie, jakie obecnie generuje wokół siebie Palworld, zarezerwowane były dotychczas dla największych premier. Ostatni raz takie zamieszanie wywołała premiera PUBG, które świetnie skapitalizowało rosnące zaciekawienie gatunkiem battle royale. W międzyczasie pojawiło się też kilka gier nastawionych na interakcje między graczami, dzięki którym zyskały one na popularności, by wspomnieć Among Us czy pozwalające na rozgrywkę nawet 50 graczy Fall Guys. Do dziś kolorowe ptaki jak Fortnite utrzymują zainteresowanie dzięki żywej społeczności i żywym światom, w jakich spotykają się gracze.

Palworld kipi kolorami

Wydaje się, że Palworld ma potencjał, by zmieścić w sobie to wszystko. Z jednej strony mamy kolorowy, obszerny świat, w którym, jak na wersję przedpremierową, jest co robić. Sam fakt kolekcjonowania “pali” i pokonywania kolejnych biomów (do których musi pasować nasz strój i uzbrojenie) potrafi nakręcić na tyle, że intensywnie poszukujemy kolejnych punktów szybkiej podróży, by móc do nich wrócić. W grę można, a podejrzewam, że nawet powinno się, grać w kilka osób, co patrząc po transmisjach z rozgrywki, pozwala wygenerować zabawne momenty z różnie działającą fizyką. Rozbudowa tytułu o nowe stroje, akcesoria, jak i nowe stwory, wydaje się oczywistością.

To, co jest siłą Palworld i co może wskazywać na wysoką satysfakcję graczy, to wysoka namacalność tego, co robimy. Jasne, nie budujemy tu fortyfikacji mur po murze, a większość czynności to żmudne przytrzymanie przycisku, by zasiać zboże, ugotować potrawę czy postawić stół do wytwarzania leków. Jednocześnie, nawet pomimo tej umowności, cały czas obserwujemy zachowania “pali” i to, jak pracują razem z nami. Gracz zostaje nagrodzony sygnałami wizualnymi i dźwiękowymi za pracę swoją oraz swoich stworków. Nie bez powodu z lewej i z prawej strony otrzymujemy informację, że nasz stworek je, odpoczywa lub ma negatywny stosunek do swojej pracy. Gdybym miał spróbować opisać Palworld grami Nintendo, określiłbym go jako połączenie Pokémonów z Animal Crossing i The Legend of Zelda.

Nasi kompani mają pomóc w podróży

Palworld był pierwszą grą od lat, przy okazji której naprawdę straciłem rachubę czasu. Przekonany o tym, że skończę rozgrywkę o pierwszej, rzuciłem okiem na zegarek, który pokazał mi 3:22. Byłem tym autentycznie przerażony. Zaangażowałem się w dużą ilość zadań i trwałem w poczuciu, że nie zrobiłem nic. Jednocześnie chciałem zrobić coś i poczuć progres, a bywają momenty, gdy o to niełatwo, zwłaszcza gdy skupisz się na modyfikowaniu bazy. Skończyłem po 5:00, nadal nie otwierając drugiej bazy. To nie jest dobra gra dla tych, którzy nie chcą niczego pominąć. Jednocześnie wiem, że gdy nie wejdzie się w ten świat na poważnie, można się znudzić. Nie da się tylko zbierać stworków lub oddać się wyłącznie podróżowaniu. To dlatego żyłem w ciągłym poczuciu, że powinienem robić więcej i więcej.

Czytaj też: Proszę mi to przesłać na testy. Microsoft tworzy wokół konsol Xbox memogenne mocarstwo

Na tę chwilę Palworld to tytuł, który jest zdecydowanie lepiej przygotowany pod komputery. Interfejs obsługuje klawisze na padzie, ale nie jest to poziom wygody zarezerwowany dla graczy z myszką i klawiaturą. Takie małe rzeczy, jak opcja przejścia z lewej do prawej strony tylko po dojechaniu do odpowiedniego wiersza, bywają irytujące. Domyślna czułość oraz praca kamery nieraz sprawiły, że zobaczyłem ekran odrodzenia. Do tego responsywność gry nie zawsze jest najlepsza i czasem klikanie niewiele daje. Widziałem gorsze wersje alpha i tu z pewnością nie ma tragedii, ale pracy nie zabraknie.

Mapa Palworld jest rozległa i z pewnością kryje sporo niespodzianek

Oczywiście, to dopiero początek drogi dla Pockerpair. Prawnicy Nintendo z pewnością spędzają godziny w poszukiwaniu symboliki i motywów, które mogły być zbyt mocno zainspirowanie pokemonami. Podobieństwo wizualne części postaci oraz przedmiotów będą nie do podważenia i kwestią dyskusyjną pozostaje to, co zostanie z tym zrobione. Sama gra nie wymyśla też koła na nowo – chyba że za innowację uznamy uzbrojenie naszych towarzyszy w broń palną. Wiele studiów deweloperskich tworzyło przez lata gry o przetrwaniu, które opierały się na podobnych zasadach, co Palworld. Jednak żadne nie łączyło tak wielu elementów.

Czy to oznacza, że teraz każdy powinien poszukać swojego “pala” i wskoczyć na jego grzbiet, by odkrywać świat wypełniony stworkami? Niekoniecznie. To gra, która wielu osobom może się znudzić, zwłaszcza, że trzeba przebrnąć przez fazę mozolnego ulepszania. Jeśli gracie pojedynczo, może zabraknąć wam motywu napędowego do odkrywania tego świata. Fabuła (nie)opowiadana otoczeniem sprawia wrażenie mało rozbudowanej i w zasadzie niezbyt intrygującej. To domena tego typu gier, ale nie wydarza się tu nic, co mogłoby choć odrobinę odwrócić te tendencje.

Mimo tych zarzutów uważam, że jest tu sporo nieskrępowanej niczym zabawy. Jednak gdybym wydał blisko 140 złotych, raczej nie byłbym najszczęśliwszym z tego zakupu. Takie gry zyskują wiele ze znajomymi i z pewnością to właśnie w ten sposób najlepiej oddać się rozgrywce. Jeżeli jesteście w stanie przebić się przez pewną granicę absurdu i nie macie problemu z łapaniem (oraz zabijaniem) wirtualnych zwierzątek, to z pewnością gracie już w Palworld. Z pewnością nie zaszkodzi spróbować, zwłaszcza, gdy z rozczarowaniem patrzycie w stronę Nintendo i ich gier.